Chwilę wśród ciszy, przerywanej skrobaniem pióra pod ciężką ręką prymusa, padały krótko nazwiska, aż ostatni powiedział swe zdanie i usiadł.
Köhler zsumował.
— O trzy głosy Rahoza górą! — wymówił donośnie i wstał.
Na tępej, zimnej jego twarzy, znać było ostateczne znurzenie i przykrość. Sięgnął po godła prezesa, spoczywające przed nim na stole i włożył je na wybranego.
— Fest, froh, frei! — zahuczało ze stu gardzieli, zrazu ciszej, potem coraz potężniej.
U bufetu wyjęto czop z beczki. Złotawy trunek trysnął strumieniem, pieniąc i rozbiegając się po kuflach.
— Fest, froh, frei! — wrzeszczano nieludzko, i Rahoza, porwany na barki, wzniósł się nad rozhukany tłum.
Zanosiło się na hulankę całonocną.
Rafał wstał, zapłacił, zapalił cygaro i ruszył ku drzwiom. Ale Feliks już go spostrzegł wśród zamętu i zawołał imponująco:
— Hej, filozofie! W natchnieniu nad dziełem nie zapomnij, że wyjeżdżamy jutro. Żebyś się wczas stawił na dworcu.
— Uhm, będę! — odparł i po raz pierwszy tego wieczora uśmiechnął się.
Żeby Feliks ten śmiech dostrzegł i zrozumiał, straciłby wiele na humorze.
Ale on tryumf nad współzawodnikiem obchodził i szalał niefrasobliwy!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/137
Ta strona została przepisana.