Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/170

Ta strona została przepisana.

nego, nieocenionego modelu. Malował z lubością kochanka, wykrzykując zachwyty po włosku, po niemiecku, po francusku, nad świeżością rysów i karnacji. Dziewczę, przejęte i oczarowane, całowało kwiaty potępieńca i usypiało z jego imieniem na ustach, a rozkoszną nadzieją w sercu.
A Feliks wciąż się opóźniał, aż wreszcie w Sarnowie przestano go nawet wspominać, a wizytę w Rahoźnej odkładano z dnia na dzień.
Po przymusie całodziennym wracał Rafał do oberży, zrzucał maskę z odzieżą i w kurcie rozpiętej, rozparty po studencku, niedbały, pogardliwy, ziewając i kopcąc cygaro, spędzał wieczory w gwarnej izbie, wśród publiki nieokrzesanej, rozmawiając z Ruprechtem, lub grając w karty. Wtedy się czuł samym sobą i szydził w duchu z serca dziewczyny, z głupoty malarza i z całego świata.
Rano Adam go odwiedzał, ale w izbie siedzieć nie lubił, więc w alkierzyku Radwan zaspany i zniecierpliwiony połykał śniadanie, a leśniczy siadał u stołu naprzeciw i, podparłszy głowę, bił się z myślami, codzień bledszy i smutniejszy.
Naprzeciw tego okna, z małego domku, wychodziła codzień Brzezowa, przesuwała się, jak cień, przez podwórze i, utykając, nędzna i zbiedzona, szła wśród wrzasku rozpustnej dziatwy miasteczkowej do sądu.
Psina głodna, ten Żuczek stary, szedł zawsze za nią. Na ganku sądowym odpędzano go precz, i zostawał skurczony, zwinięty w kłębek, skowycząc czasem żałośnie, gdy go trafił kamień łobuza, i czekał cierpliwie długie godziny.
Brzezową znano już, więc jej nikt wstępu nie bronił. Siadywała w sądzie na ławce pod ścianą, dobywała