Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/172

Ta strona została przepisana.

powodu, pijane usta włóczą ich miłość przejrzystą! Ohyda i wstyd porwały go za gardło i dławiły. Z bladego stał się czerwonym, purpurowym od krwi, co mu się rzuciła do oczu i skroni. Nie mógł wymówić słowa.
— Warto, żebyś uprzedził tę denuncjację! — zaśmiał się Rafał po swojemu. — Bo jeśli po tej wieści z ust Gryszana nie padnie trupem sam stary, to niezawodnie ciebie zabije.
— Ach Boże! — zajęczał Lachnicki, chwytając się za głowę.
— Produkcyjne są te jęki! — burknął Radwan. — Ciekawym jednak, czyś swą sprawę posunął choć o krok przez te dni dziesięć, co tu bawię.
— Mówiłem już z panną Kazimierą — szepnął Adam. — Prosiła, żebym się nie narażał na gniew pana. Ach! Ona, ten mój anioł biały, ona gotowa żywot cały cierpieć, byle mi goryczy oszczędzić!
— Więc czekajcie zemsty Gryszana, pijaka.
— Nie, nie, to niepodobna! To ohydne! Trzeba kończyć, trzeba wszystko kończyć i ginąć!
Głos jego skonał złamany i długi czas milczeli.
Rafał kalendarzyk dobył z kieszeni i coś liczył, kreśląc w nim czerwone linje.
Zum Menker! — zaklął pod wąsem. — To już trochę za długo tej głupiej komedji. Czas i mnie kończyć, bo mię tu nuda pożre! Gdzie u licha siedzi ten błazen? — Wstał i niecierpliwie kopnął nogą krzesło. — On mi nie przestanie dokuczać zawsze i wszędzie, aż go nie stanie chyba! — wyrzucił z siebie z dziką wściekłością.
Adam, jak ze snu obudzony, podniósł głowę.
— Gniewasz się na mnie? — spytał łagodnie.
— Pytam, kiedy twój młody dziedzic się ukaże?