Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Minuta minęła, długa, jak wieczność. Zabójca stał nieruchomy, jakby się sam dziwił trafności swego strzału; potem pochylił się nad leżącym, posłuchał oddechu, rzucił rewolwer o ziemię, dobył swój z bezwładnej już dłoni zabitego i odszedł spokojnie ku drodze.
Wierzchowiec jego stał opodal pod drzewem, złowił go, dosiadł i ruszył ku miasteczku.
Twarz jego straciła wyraz podniecenia i tryumfu, była już, jak zwykle, twarda i ponura... Wyrzutów nie doświadczał; w głębi jego duszy odzywała się tylko nieokreślona nuda i niesmak. Doznawał uczucia pijaka, który się wytrzeźwi, szulera, gdy zostanie bez grosza, lekkomyślnika nad rankiem, po nocy szału.
Przed oberżą zsiadł z konia i wszedł do izby. Pusta była, tylko Ruprecht wyglądał oknem, a ujrzawszy go, podbiegł prędko z miną tajemniczą.
O Herr Je! O Herr Je! — szeptał przerażony. — Takiego dnia nie przeżyłem drugiego! Same awantury, sceny.
Rafał obojętnie ręką machnął i wszedł do alkierza. Ruprecht, nieproszony, wcisnął się za nim.
— Niech pan posłucha! — prawił, zamykając drzwi i drepcąc za młodym po izdebce. — Dziś rano pan zawołał syna i oznajmił mu, że z Sarnecką żenić się nie pozwoli. Czemu? Co? Ho, ho! Stary chytry! Przewąchał, że artysta przeszastał zagranicą fortunę i majątek wisi na włosku. Zabronił amorów stanowczo! Młody wtedy wymówił posłuszeństwo, krzyczał, warjował i zapowiedział, że dlatego właśnie dzisiaj jeszcze się oświadczy i ożeni, z wolą, czy bez woli ojca. Sądny dzień nastał, bo i baronowa trzymała ze starym. Młody, ani rozkazów, ani próśb, ani perswazyj słuchać nie chciał; wyleciał z domu i przepadł, zagroziwszy, że