On śmierci szukał, a jemu obiecywali życie.
On wrażeń i biedy chciał, by nie myśleć, a obiecywano spokój i dostatek...
Rafał przez te lat ośm na stal się zahartował. Z chłopca, pięknego jak Adonis, wyrobił się człowiek siły niedźwiedziej, sprężystości kociej, opalony na kolor cegły skwarami równika, o ramionach i dłoniach zgrubiałych od lin, wioseł i topora, o twarzy, z której świeżość i żary młodości starły lata, nędza i przebyte doświadczenie.
Gdzież się podział filozof i mędrzec?...
Został daleko, w mrocznej mgle wspomnienia.
Otrząsnął się z niego, jak z szaty niedogodnej, w dniu, gdy antykwarjusze i aferzyści rozerwali po sztuce bibljotekę ojca, gdy wyszedł ostatni z pustego mieszkania, ustępując miejsca nowym, obcym lokatorom.
A teraz, czyż był czas w tem życiu burzliwem na metafizyczne mrzonki, studja i badania? — Ba, czy nawet była ochota?
Bańki mydlane, fatamorgany pustyni, mamidła lodów polarnych!...
Mieli jeszcze czwartego kolegę: Franza Ruprechta.
Uciekł z domu od dziatwy i obowiązków. Myślał, że tam, za oceanem, ni pracować, ni uczyć się nie będzie potrzeby. Biedny chłopiec. Tułał się po świecie, okpiwany i wyzyskiwany, nie mogąc sobie w niczem poradzić. Trafem dziwnym spotkali się w New-Yorku, przy zaciąganiu na wielorybnik. Bert, którego gawędy „Pod Faraonem“ wywołały i w nim tę żądzę włóczęgi, zasypał go gradem przekleństw i dosadnych przymiotników, ale Adama zdjął żal nad obdartym, nędznym wagabundą.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/196
Ta strona została przepisana.