Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Spojrzeli sobie w oczy. Ona badawczo, on niespokojnie i znowu poczerwieniał ogniście.
— Tak mi się zdawało — odparła przez zęby.
Zapanowała chwila milczenia.
— Przerwałem pani robotę — rzekł — a teraz się pani krępuje moją obecnością. Jeśli pani pozwoli pozostać, będziemy razem pracowali. Mam książkę z sobą, nie będę pani przeszkadzał.
— Dobrze — odparła szczerze, porywając śpiesznie pióro.
On rozłożył książkę i tak naprzeciw siebie siedzieli, milcząc.
Stary zegar wybił godzinę. Dźwięk miał chrypliwy i gniewny, jakby nie mógł darować ludziom, że go męczą w tak późnym wieku. Żuczek, znudzony bezsennością, wynalazł gdzieś nieszczęsną pończochę pani Brzezowej i bardzo pilnie zaczął ją rozdzierać na sztuki; lampa tlała, skwiercząc.
Leonka odłożyła ostatni arkusz i, bez przerwy i wytchnienia, dobyła z tornistra pęk zeszytów, kilka starych podręczników i wzięła się do odrabiania jutrzejszych lekcyj.
Student oczy podniósł i przypatrywał się jej długi czas w milczeniu, badawczo.
— Czego się pani uczy w tej chwili? — zagadnął zcicha.
— Chemji organicznej — odparła prędko, nie podnosząc głowy.
— Zaraz pani skończy?
— Zaraz.
— Wszystko już?
— Nie. Mam jeszcze historję i zadania.
— Kiedyż to pani zrobi?