Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Noc długa, zrobię.
— Przecież jutro niedziela. Można odpocząć.
— Jutro mam korepetycyj trzy godziny.
— W niedzielę?
— A tak. Na poniedziałek.
— Dużo pani ma tych lekcyj?
— Codzień trzy godziny.
— Kiedyż pani to załatwia?
— Po lekcjach w gimnazjum.
— To pani od rana jest w robocie do szóstej wieczorem.
— Do siódmej z drogą.
— A gdzież pani obiaduje?
— Podczas pauzy południowej. Obiad mam w tornistrze.
— Ileż pani zarabia lekcjami?
— Po dwadzieścia kopiejek za godzinę — sześćdziesiąt dziennie.
— Ośmnaście rubli miesięcznie.
— Mniej więcej. Kiedy niema wielkich świąt. Czasem tylko szesnaście.
— A dawno już pani zarabia?
— Już dwa lata. Od czwartej klasy.
— To już sobie pani chyba zebrała posag! — uśmiechnął się smutno.
Przestała się uczyć, oparła łokcie o stół, rękoma objęła gorejące czoło i uśmiechnęła się też uśmiechem czterdziestoletniej osoby.
— A wpisowe? A książki? — rzekła.
— Jakto? Pani sama płaci? A matka?
— Matce brak na moją naukę. Płaciła do czwartej klasy, potem nie mogła. Kazała przestać na tem. Ale ja także mam przed sobą cele, ideały, szczyty niebo-