Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dziny, kraju, walki o byt, religji, obyczajów i tym podobnych zabytków barbarji! Miła kolonja!
— Do wybitnych zaś umysłów ty się rachujesz i też jesteś zapalonym graczem.
— Naturalnie! Dziwię się, że wśród tej miłej kolonji nie zostałem dotąd rozbójnikiem, szpiegiem lub mordercą! Przykład jest zaraźliwy, a brak stosownego koleżeństwa popycha do upadku! Przybyłem, szukając wiedzy i swobody; odjadę bez jednego i drugiego!
— Więc rzeczywiście wyjeżdżasz? Stanowczy projekt?
— Moje projekty są dziełem rozwagi, więc stanowcze. Wyjeżdżam jutro, na zawsze!
— Jutro już? Dokąd?
— Do Monachjum. Do stolicy ojca. Jego dzieło będę dalej ciągnął, od miejsca, gdzie przestał. W tamtejszym uniwersytecie moje stanowisko.
— Więc się rozłączymy na wieczne niezobaczenie? Szkoda!
— Jaka szkoda! Pasujemy do siebie, jak polip do ptaka; nie rozumiemy się nigdy. Nie wiem doprawdy, o czem mogliśmy rozmawiać przez ten rok i dlaczego zwłaszcza poznajomiliśmy się bliżej? To także jedno więcej zmarnowanie czasu! Zapewne, że się nie spotkamy, bo i poco? I dowcipnego pana Feliksa nie ujrzą więcej moje oczy! Nie będzie swego blasku nade mną roztaczał! To także szkoda!
Lachnicki usiadł przy stoliku, podparł czoło ręką i słuchał bez śladu obrazy. Tylko twarz jego łagodna posmutniała bardzo, a oczy zaszły wielkim żalem. Rafał nie patrzał na niego. Chodził wciąż po pokoju, istotnie demoniczny w swym cynizmie i pogardzie.