Rafał czasem, ujrzawszy katechizm na stole, parafrazował go po swojemu i dowodził sofizmatami bezsensu.
Nie nauczył jej nikt bronić prawdy i wiary.
Matka brała ją z sobą w niedzielę do kościoła, gdzie w ścisku i gorącu patrzała na ołtarz i celebranta, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia obrządku. Rafał nazywał to buddaistyczną szopką, wymyśloną dla odurzenia ciemnych mas, a pani Brzezowa, poza procesem z Zudrami, nie myślała o niczem, nie widziała świata. Raz w rok posyłała córkę do spowiedzi, lecz nie pytała, czy odbyła Sakrament, a dziewczynka słuchała radcy, który jej mówił:
— Spowiedź, co to spowiedź? Wyznanie grzechów, cóż to grzech? A gdzież człowieka wola i swoboda? Czemże jest umysł jego, czem krytyka, jaka racja w wypowiadaniu swoich myśli i uczuć klesze? Cóż my warci, jeśli sami wyznajemy, że nasze pragnienia i chęci złem są? Więc zgwałcenie natury i żywot ślimaczy ma być celem i ideałem? Pocóż więc myśleć, pragnąć, badać, żyć wogóle? Zbydlęcieć zatem i basta.
Więc Leonka nie szła do spowiedzi, a matka nie pytała, czy była w kościele i tak mijał rok za rokiem.
Wyzwalała się tedy powoli z pęt, wskazanych przez Rafała.
Religja zerem jej była, a jeśli z niej nie drwiła i nie szydziła jawnie, to tylko dlatego, że małomówną była z natury i czas miała nauką zajęty, ale poganką stała się do gruntu i zapatrzona w mistrza, za dumę sobie miała prześcignąć go w tej swobodzie ducha. Podniecana jego pogardą dla kobiet, zabijała w sobie delikatność i dobroć wrodzoną, uległość i słodycz i litość, — zohydziła sobie wszelkie serdeczne uczucie. Postanowiła mu dorównać.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/50
Ta strona została przepisana.