Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/80

Ta strona została przepisana.

tak prosił i błagał, że mu ustąpić musiał. A teraz za późno było się cofać.
Nagle jakaś myśl inna przerwała niezadowolenie pana. Wstał i podszedł kilka kroków.
— Słyszę, Rafał Radwan z tobą przyjechał? — spytał Adama.
— Rafał, mędrzec, jest w Rahoźnej? — zawołał Feliks.
— Przyjechał ze mną — potwierdził Adam.
— Może pan nie rad, że chłopiec kolegę przywiózł — wtrącił Lachnicki.
— I owszem. Chciałbym nawet, żeby temu koledze niczego nie zbrakło w Rahoźnej. Jest to i mój znajomy.
— Papa zna Rafała? A! u Brzezowej! — zapytał i odpowiedział sam sobie Feliks z właściwą mu żywością.
— Wiele rzeczy i osób znam, które mają być dla mnie sekretem! — odparł Rahoza z naciskiem.
Feliks skrzywił się i na otuchę kawy popił.
— Powiedz, Adamie, panu Radwanowi, żem bardzo się ucieszył z jego obecności tutaj i że nie wątpię, iż mnie starego zechce odwiedzić.
Zaproszenie było dla jednego tylko; Adam to poczuł i pobladł nagle.
— Powiem, panie — odparł krótko.
Audjencja była skończona. Rahoza usiadł przy stole i milczał. Feliks skończył śniadanie i wyszedł, nucąc. Adam nieznacznie trącił ojca.
— Upadam do nóg pana! — rzekł stary, pochylając się głęboko.
— Bywaj zdrów, mój kochany — odparł łaskawie Rahoza.