Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/91

Ta strona została przepisana.

moją Luizę i Rudolfa, i resztę dzieci! A teraz Minnę kocham i jej robaki. Co robić? Zmilczę do końca i ścierpię dla nich.
— Wünsche Glück! — rzucił przez zęby Rafał.
Ruprechl westchnął. Czuł, że była odprawa w tych słowach, ale przemóc nie mógł ciekawości.
— Żeby mi pan co o Salzgasse naszej powiedział! — rzekł po chwili nieśmiało.
— Brudna i odrapana.
— A Franz, panie?
— Ryży i zezowaty. Hultaj wysokiej próby i głupi, jak stołowe nogi. Zastałem go i zostawiłem w pierwszej klasie. Musiał na niej poprzestać.
— Biedna Minna! — westchnął pedagog. — To był jej faworyt.
— Zwykła rzecz. Gdzie niema jedynaka, sympatje rodziców posiada zwykle najgorszy.
— Pan pewnie wróci do naszego Monachjum?
— Wrócę po wakacjach.
Ach, Herr Gott! A ja kiedy?
— Ano, jak wymrą wszyscy i nikt się nie zgłosi po pieniądze!
Nun, ja! Żebym dożył takiej chwili, że oni będą w dostatku, tobym chętnie u Minny poprosił o kąt, kawę i fajkę! Ale to jeszcze daleko.
— Tem lepiej! Będziecie dłużej o tem szczęściu marzyli!
Ogar w tej chwili podniósł się leniwie, zaskomlal i znowu legł. Było to powitanie towarzyszów i pana.
Stary leśniczy, uznojony, a zawsze pogodny, ukazał się we wrotach, więc Ruprecht wstał i podszedł ku niemu. Zmienił się w jednej chwili. Postawę miał