Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Ale posłuchaj, bo to ciekawe. Przed laty był tu w Pryskowie ogrodnik, Dziembowski, który na starość dostał domek i kawał ogrodu, jako emeryturę. Po jego śmierci syn tę kolonię dalej dzierżawił na corocznie odnawianym kontrakcie. Po jego śmierci czyniła to wdowa; aż oto przed pięciu laty odmówiła zapłaty, dowodząc, że ta ziemia do niej należy. Po paroletnich korowodach pokojowych, pani Zofia rozpoczęła akcyę sądową, I oto po trzech latach nareszcie mają sprawiedliwość. Baba musi ustąpić!
— Otóż i mama wraca i — oznajmił Zygmuś.
Drogą szła prędko kobieta wysoka, sucha, a za nią biegło kilku żydów i psów.
Na widok zbliżającego się towarzystwa przysłoniła oczy i stanęła struchlała.
— Goście! — szepnęła tonem, jakby mówiła: upiór!
Ale już panna Felicya wyprzedziła innych i biegła ku niéj, rozpromieniona.
— Zosiu, Zosiu!
— Awantura! Toż-to Fela! I rozległy się pocałunki bez liku, potem okrzyki, pytania, śmiechy, łzy, bezładne opowieści.
Zawrócono ku domowi, siostry naprzód, mężczyźni trochę opodal. N a dworze powoli ciemniało. W bramie Holanicka już półuchem tylko słuchała