Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/101

Ta strona została przepisana.

siostry. Zewsząd oblegały ją myśli domowo-gospodareze.
— Aleście głodni pewnie! — zawołała raptem. — I czém ja was nakarmię? Kucharz zajęty w pasiece. Zygmusiu, a gdzie Janek?
— Przecie go mama odprawiła na łąki — odparł.
— Aha, trzeba go sprowadzić. Ale kogo posłać?
— Nie kłopocz się! — uspakajała panna Felicya.
— Jakże, tacy goście! W Rogalach podobno straszne zbytki. Ja dzisiaj straciłam głowę, bo to i pszczoły się roją, i trawę koszą, i ten komornik. Zaraz, zaraz, proszę do sali. Gdzież to moje klucze, Jadwisiu?
Zostawiła gości w salonie i pobiegła daléj, sprzątając po drodze, co się dało.
Po dość długiem oczekiwaniu, przerywaném wielkim rwetesem, bieganiną i nawoływaniem, dziewka bosa i rozczochrana wniosła na tacy herbatę, a za nią ukazała się panna Jadwiga.
Widocznie zmieniła tualetę i nawet starała się zachować przyzwoicie, bo pomimo prób i starań panny Felicyi, nie przemówiła słowa i nie spojrzała na nikogo.
Usiadła w kącie i cieniu, chowając nogi pod krzesło, a ręce w fałdy odświętnéj sukienki.
Mężczyźni rozmawiali tymczasem i Zygmunt nawet wyraźniał, opowiadał, śmiał się, droczył z Różyckim.