Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Tam stali naprzeciw siebie, oparci o futrynę, Adaś i Jadwisia.
Oboje milczeli, zapatrzeni w ogród, który powoli napełniał się blaskiem księżyca.
Zdawali się nie wiedziéć jedno o drugiém.
— Ładna dziewczyna będzie kiedyś, jeśli się okrzesze — zamruczał Różycki.
W tej chwili bosa dziewka wpadła do sali, czerwona jak upiór i przesiąkła swędem kuchni.
— Już, proszę pani! — oznajmiła.
— Co takiego? — przestraszyła się panna Felicya.
— Już ja rybę przyniosłam. Można jeść!
Zygmunt wyrzucił ją za drzwi.
— Idź, proś pani! — burknął.
Ryba była już zimna, gdy sprowadzono panią domu. Spożyto ją jednak, bo głód dokuczał, i przedebatowano obszernie sprawę Dziembowskiéj.
Po wieczerzy nareszcie pani Zofia została w salonie.
Zasunęła się w fotel i zaczęła rozmawiać z siostrą. Po chwili przestała sama mówić, potakiwała tylko głową, potem i te ruchy stały się nietrafnemi, powolnemi i nagle zachrapała na dobre.
Rozbudziła się i starała się otrzeźwić, ale goście powstali i zaczęto się żegnać, życzyć dobréj nocy, rozchodzić do sypialni.
Przytém pani Zofia okazała dla siostry jeszcze