Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/115

Ta strona została przepisana.

drugi raz nie pójdzie! — rzekła zcicha, chowając spiesznie odzyskany klucz.
— Patrzcie, to pani bardzo przezorna! Ale panno Jadwigo, jeszcze jedno: kto tak dobrze zna obyczaje i dzieje siódmego wieku, ten powinien i w dziewiętnastym być przytomnym i iść za jego wymaganiami i prawami. Nie można zostawać w nieświadomości pewnych przyjętych form.\
Dziewczyna podniosła głowę i słuchała, nie rozumiejąc dobrze, czy téż zdumiona zajęciem obcego dotąd człowieka. Z daleka, wciąż swoje zioła sortując, z podełba, równie zdumiały, przyglądał się Adaś téj parze.
Wtem płot opodal zatrzeszczał i jak kot przesadził go Stefan.
Był już ubrany przyzwoicie, niezgrabny i spętany odzieżą, do której nie nawykł.
Zamiast witać się z gośćmi, podparł ramieniem lipę i rzekł:
— A mama wié, że Dziembowska znowu do domu wlazła?
— Co? — porwała się pani Zofia. — Jak? którędy? Klucz u mnie!
— Wlazła przez okno w nocy. Widziałem, jak doiła krowę rano — odparł flegmatycznie Stefan.
To coś okropnego! Zygmusiu, weź konia i jedź w pogoń za komornikiem! Stefanie, zbierz ludzi, świadków, gminę!