Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/119

Ta strona została przepisana.

wałem w dwójnasób. Ojciec mnie zawsze traktował, jak równego sobie pracownika i towarzysza.
— Ach, Jan! On był zawsze liberałem.
— Lata płyną i nic na świecie nie stoi w miejscu — w trącił Adaś.
— W tém cała zguba! Wierzę tylko w mój system; za stara jestem, by się nowych uczyć!
— Dysputa gniewała ją: każdy więc umilkł, zachowując zdanie dla siebie. Milczała téż Jadwisia, która mogłaby najlepiej zaświadczyć o doskonałości systemu.
Klucz zgrzytnął w furcie.
Kostuś zwiedził zaraz ruiny i wstąpił nawet obejrzeć aryanina w krypcie.
Jadwisia go tam sprowadziła i otworzyła trumnę.
Zwłoki zachowane były doskonałe, rysy nawet przetrwały, obciągnięte skórą barwy brudnego wosku.
W ręku trzymał biblię swojego wyznania.
Przyglądali się w milczeniu tej resztce, gdy nagle Jadwisia odezwała się szyderczo:
— Ten także myślał, że świat stoi na miejscu; budował loch dla następców!
Zdziwiony takiem odezwaniem się dziewczyny, którą za idyotkę uważał, Kostuś spojrzał na nią.
— Nie boisz się go, kuzynko?
— Tego trupa? Ja się nawet żywych nie boję.
Adaś odczytywał napis na trumnie i wmieszał się do rozmowy.