Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/125

Ta strona została przepisana.

w Krzyżopolu, u Tedwinów. Ztamtąd łatwo wyciągnę Kostusia do panien. Tymczasem do widzenia.
Pożegnał się i wsiadł do powozu.
Kłąb kurzu opadł za nim, psy żegnały go z całych płuc i przeprowadziły aż na trakt.
A Stefan, porozumiawszy się z bratem, ponowił swoją propozycyę:
— Niech mama da mi sto rubli, a Dziembowskiéj jutro nie będzie.
— Sto rubli! A złotówki mi wczoraj nie oddałeś za rybę.
— Pewno gdzieś wpadła za podszewkę. Na co mi mamy złotówka!
Ruszył ramionami i znowu z bratem szeptał.
— Proszę mu dać sto rubli, dobry projekt! — odezwał się Zygmuś.
Pani Zofia miała słabość do pierworodnego, zapewne z powodu, że o nią najmniéj dbał.
Poczęła się wahać, wchodzić w targ.
Po godzinie umowa stanęła na ośmdziesięciu rublach, z których połowę Stefan dostał do rąk, resztę złożono w depozycie u panny Felicyi.
Zaraz potem Stefan zniknął. Do czółna swojego złożył sieć, dużą baryłkę, zwołał swoich kompanów rybaków w zdwojonej liczbie i popłynął na połów.
Gdzie ciągnęli tonie i czy obfite, nie wiadomo.
Nie wiadomo téż, co mówili w samotności wód i łozy.