Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/129

Ta strona została przepisana.

O tej samej porze Różyccy dojeżdżali do Rogalów.
Wokoło las szumiał, a konie zhasane szły stępa. Dotąd rozmawiano o ogólnych przedmiotach; pan Erazm zwlekał ze śledztwem.
Ale wreszcie kilka wiorst tylko zostało, trzeba było mówić.
— Adasiu — spytał nagle — dawno poznałeś pannę Jadwigę Holanicką?
Chłopak, jakby przygotowany był do tego, nie stropił się wcale.
— Dwa lata temu — odparł spokojnie.
— A często tam bywałeś?
— Dosyć. Przez lato zwykle co parę tygodni.
— A czemuż to chowałeś w tajemnicy przedemną? Nie jestem, zdaje mi się, tyranem.
— Nie, stryju, ale nie chciałem robić wielkiéj sprawy z czegoś, co rychło minie.
— Jak to, przecie kochacie się z dziewczyną?
— Nie było o tém nigdy mowy między nami.
— Tak? To bardzo idealnie i nawet prawie wierzę, ale przypuszczam, że pomyślałeś o tém i masz zamiar te studya zakończyć ślubem. Czy wasze teorye postępowe inaczéj uczą?
— Ja, stryju, ani kochać, ani żenić się nie mam prawa. Kto ma już śmierć w sobie, o życiu powinien myśleć bardzo malo. A stryj wiesz, że mam w sobie dziedzictwo matki, suchoty. Nie chciałem stryjowi