Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Lampart! Co oni tam z Zygmuntem dokazują! A wiesz, z kim go myślą wyswatać?
— Z Wojniezówną zapewne.
— Z twoją siostrą.
— Z Rytą? Ależ, stryju, ona wcale za mąż iść nie chce!
— Et, banialuki, bo się o nią nikt nie starał.
— Owszem, znam dwóch, którzy dostali odkosza.
— Co? Ta może też choruje na suchoty!
— Nie, ale poszła swoją własną drogą i do małżeństwa nie ma powołania.
— Zobaczymy. Napisałem już, wzywając ją, i myślę, że tu stanie za parę tygodni.
— Nie sądzę téż, aby Konstanty okazał się zbyt uległym ciotce i stryjowi. Jemu wcale nie pilno żenić się. Mówił mi, że małżeństwo jest pokutą, na którą zawsze dość czasu.
— A to mydłek, wygląda jak chodząca uległość! Poczekaj, mnie on nie ujdzie!
Zajeżdżali pod ganek. Różycki przypomniał sobie naj ważniejszą sprawę i, wysiadając, rzekł do furmana:
— Jurek, rano ruszaj do miasta i przywieź doktora Zimnickiego. Powiesz mu, że bardzo pilno.
Jurek wytrzeszczył oczy i rzekł nieśmiało:
— To może, proszę jaśnie pana, za jednym zachodem i proboszcza zabrać. Tyle drogi! konie bardzo zhasane!
— Nie rezonować! — upomniał Różycki ostro.