Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/36

Ta strona została przepisana.

będziesz jéj służył i słuchał. Tam sobie wybierzesz żonę i wtedy wrócisz.
— Ależ, tatusiu! Jakże ojciec podoła sam tylu robotom tak długo! To niemożliwe.
— Wolę miéć trzy kolonie do zarządu, niż ciebie jednego kawalera w domu! Trzeba z tém raz skończyć!
— To niech ciocia sama jedzie i przywiezie z sobą jaką pannę. Ja ich nie cierpię! Mam wstręt, ohydę!
— Nie bredzić! Macie pieniądze i pół roku czasu. O świcie statek rusza.
— To ja zresztą sam pojadę! — zawołał Kostuś, zapominając o wstręcie i ohydzie.
— Pewnie! Żebyś nam znowu sprowadził jakąś modystkę, czy awanturnicę! Pojedziesz pod moją opieką! — odparła panna Felicya.
Kostuś stęknął potarł czuprynę i spojrzał po nich desperacko.
— Pijcie moją krew! — zamruczał zrezygnowany.
I oto jak się stał ciotki więźniem stanu.