Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/47

Ta strona została przepisana.

kalni stacyjnéj, gdzie ich wnet otoczył tłum żydów żądnych zarobku, ciekawych kto są i gdzie się udają.
Panna Felicya poczęła z nimi hałaśliwy rozhowor, Konstanty stanął u drzwi i patrzał w okna wagonu — zamyślony, dając się obojętnie potrącać.
— Kostuś! — obudził go z zadumy głos ciotki. — Co ty sobie myślisz. Chodź-że na ratunek!
— Wie ciocia — odparł żywo — jedźmy daléj. Po co ten zachód cały. Ożenię się z tą wdową!
— Bój się Boga! Zwaryował! — zakrzyczała, odciągając go za rękaw od drzwi, patrząc z oburzeniem na pociąg. — Czego oni tutaj stoją tyle czasu. Niech sobie jadą, niech jadą!
— Chciałbym wiedzieć, co ciocia ma do zarzucenia memu projektowi — zamruczał Kostuś. — Ja czuję, że mi ta wdowa przeznaczona!
— Cicho — na bredzenie nie ma czasu. Musimy umówić furmana do Sadyb, ułożyć marszrutę, a ty mi w takiej chwili prawisz błazeństwa. Żebyś chociaż wiedział, jak się ona nazywa, ta twoja wdowa.
— Helena Wojakowska.
— Wojakowska? A z jakich to Wojakowskich?
— Jakto zjakich? No — zludzi!
— Az domu jak ona? Kto ją rodzi?
— Co mi do tego! Piękna jest — biorę ją i basta
— Był Wojakowski plenipotent u nieboszczyka ojca. Ale zresztą, to nie należy do rzeczy. Teraz chodzi o dostanie furmanki.