Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— A cóżeś mówił przed chwilą, że staniemy tam jutro rano.
— Nu, jutro rano my staniemy w Nalewicach. Ja mówił, bo ja myślał co drugiego! Może być drugie Sadyby! O jéj — przez te drogie — to jest trzy Wólki!
— Obrzydliwy zdzierca i szachraj! — oburzyła się panna Felicya! — odemnie żądał pięć rubli.
— Ach — jest takie łapserdaki, co płaci po trzy ruble! Różne jest pasażery. Jasne państwo co mają się z takie równać! To jest fe — to jest wstyd!
— Bierz cię licho! Dostaniesz ile chcesz. Znoś nasze rzeczy — i ruszajmy.
— Za jeden moment. Tylko konie obrok skończą!
Upłynęło pół godziny. Kostuś zniecierpliwiony wyjrzał na dziedziniec. Tłomoki stały obok bryki i przy nich Alkone Krum, czegoś wyglądając na horyzoncie.
— No — jedziemy? — krzyknął podróżny.
— W te chwile! — odparł żyd — i skrył się za brykę.
— No, to będę osobiście tam tkwił. Musi żyd jechać!
Poszedł do bryki, ale gdy do niej zajrzał, zdumiał. W otchłani siedziało już dwoje ludzi: ów jegomość w kitlu i żydówka.
Oczekiwali stoicznie na dobrą wolę Alkony,