Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/69

Ta strona została przepisana.

będzie wysychała u mnie w magazynie? Kazałem ją wczoraj zważyć i dalszego upadku nie przyjmuję na siebie!
— Niech jasny pan daruje — począł żyd.
— Ja darowuję tylko bankrutom, a wam nie — przerwał obywatel, stając na ganku i dobywając z kieszeni jakąś notatkę. — Oto dziesięć pudów wełny i funtów piętnaście. Zapłacicie mi za tyleż, ani funta mniéj.
— Może jasny pan pozwoli do stancyi? Ja opowiem, co to za wypadek z tą wełną.
— Nie mam czasu na wasze opowiadania we wschodnim guście! Jaka cena rzepaku?
Zapalił cygaro i zwrócił się z jakiemś poleceniem do furmana.
Wtedy dopiéro wzrok jego napotkał pannę Felicyę i zatrzymał się na jéj twarzy.
Zmarszczy! brwi, jakby coś sobie przypominał, obejrzał się wkoło i znowu na nią spojrzał.
Kobieta czuła na sobie to badanie, lubo patrzała na konie, i wreszcie zwróciła nań oczy, jakby wstydząc się udawania.
Wtedy on o krok postąpił, wyciągając szeroka otwartą prawicę.
To pani, dalibóg, to pani! — wykrzyknął z niezmiernym podziwem.
— No, ja! — odparła panna Felicya. — Jakimże cudem pan mnie poznał?