Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/78

Ta strona została przepisana.

niesieni w czasy owe, gotowi sprawę zerwania roztrząsać na nowo.
— I dla tych gawęd odesłałaś mi pani pierścionek, tłómacząc się, że brata opuścić nie chcesz! Naraziłaś mnie pani na takie upokorzenie, wstyd, zgryzotę. To było nieuczciwie.
— Dobrze zrobiłam, ludzie mieli racyę! — upierała się panna Felicya.
— Więc i ja dobrze zrobiłem, że pani nie goniłem, nie błagałem. Miałbym za żonę kobietę bez własnego sądu i zdania.
— A ja za męża — człowieka tyrana! Odsuwali się coraz dalej od siebie. Kostuś, przypatrujący się tej scenie, całą siłą śmiech hamowały wreszcie nie wytrzymał i parsknął.
Oboje spojrzeli na niego, potem po sobie i pierwsza panna Felicya zawtórowała synowcowi. Roześmiała się i wyciągnęła do Różyckiego obie dłonie.
— Nasze siwe włosy teraz nas pogodzą. Zgódźmy się téż, żeśmy oboje nie mieli do małżeństwa powołania, i choć osobno, spełniali obowiązki, które nam życie dało. Teraz za-to ożenimy tego chłopca.
— Ożenimy, jeśli pani każe, a jednakże ja pani pokażę rachunki i sprowadzę klucznicę Ziębinę! — odezwał się Różycki wesoło.
— Ja raz jeszcze poproszę o wdowę! — wtrącił Kostuś.