Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Otwórz gościnne pokoje i zawołaj mi tu Ziębinę do usług pani. Obiad za godzinę.
Zwrócił się do panny Fełicyi i, podając jéj ramię, poprowadził ją przez salony do jéj apartamentu.
— Pani daruje, że mogę w tej chwili dać jéj do usług tylko starą moją klucznicę. Ale w Rogalach jest to jedyna kobieta.
— Serdecznie panu dziękuję za gościnność! — odparła, rozglądając się z rozkoszą po eleganckim pokoju. — Czuję się jak wędrowiec w porcie bezpiecznym!
— Pani wina, że tu nie jesteś u siebie — rzekł niepoprawny.
Wrócił do Kostusia, który pozostał w salonie, oglądając stare obrazy rodzinne na ścianach.
— To są moje antenaty — rzekł i dodał, wskazując młodego chłopca, wychodzącego właśnie z ogrodu — a to mój następca.
Jamond ujrzał przed sobą człowieka nizkiego wzrostu, nikłéj budowy, twarzy bez zarostu i wyrazu.
Blada cera, blade oczy, blade włosy, na czole i ustach rys miękkości i marzycielstwa.
Gdy po zapoznaniu podali sobie ręce, miękka, dłoń zginęła prawie w jego muskularnéj prawicy.
A jednak poczuł odrazu dla tego chłopca niepojętą sympatyę, jako zawsze żywił dla dzieci i starych a niedołężnych. Było to poczucie swojéj własnéj mocy i charakteru.