Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— Co u licha! Chyba ty tam bywasz po za mojemi plecami! Szczególny gust! Cóż to, chodzisz na ryby ze Stefanem, czy uczęszczasz na bale w murowańce miasteczkowéj z Zygmuntem? To ciekawe! Na takie towarzystwo nie trzeba mieć wiele artyzmu.
Adaś wtulił głowę w ramiona i milczał.
— Czterdziesty siódmy most! — zawołał Konstanty. — Rachuję, bo to osobliwość.
— Stracisz rychło rachunek; pod samym dworem jest tego bez liku. Ale patrzcie-no, zdaje mi się, że spotykamy oto pierwszą latorośl rodu Holanickich.
— Gdzie, gdzie? — spytała panna Felicya, wychylając się ciekawie.
— Tam oto, w téj zatoce.
— Tam ludzie sieci zarzucają. To chłopy! — rzekł Kostuś, przyglądając się uważnie.
Powóz zwolnił biegu! w zatoce, oblanéj czerwonym blaskiem zachodu, olbrzymia sieć rozciągnęła się szerokiem półkolem.
Czterech ludzi ciągnęło liny od niéj brzegiem. Szli ciężko, zgięci, w odzieży zlanej wodą, czarnéj od mułu.
Wśród zatoki, na łódce drobnéj, piąty sieć oprawiał, prostując drewniane pławki, komenderując rybakami. Takąż miał na sobie odzież brudną, takiż opalony kark i ręce, takież na nogach obnażonych chodaki lipowe.
Był tak robotą zajęty, że nie zważał na powóz na drodze, ani ciekawy był, kto jedzie.