Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— To Stefan Holanicki! — rzekł pan Erazm.
Ale przybysze z Algieru nie okazali bynajmniéj zdziwienia. Panna Felicya rzekła:
— Tęgi chłopak! Przypomina mi Zosię.
— A Konstanty, śledząc ciekawie przebieg połowu, dodał spokojnie:
— Ano, dobrze tak, właściciel najlepiéj sam robi. Ciekawy jestem rezultatu.
— Możemy stanąć i dopełnić znajomości — za śmiał się pan Erazm.
— Ej, nie — wtrącił Adam. — Byłoby mu przykro!
— Tak, tak! — potwierdziła panna Felicya. — Ruszajmy ztąd.
Pomknęli daléj. Różycki wskazał na gromady drzew w dali i rzekł:
— Otóż i Prysków. Ten gąszcz na prawo, to właśnie zbór aryański, a raczej jego ruiny.
— Ciekawa jestem, czy mnie Zosia pozna? — uśmiechnęła się panna Felicya.
— A ja ciekawym, czy dostaniemy co zjeść? — dodał Kostuś.
— Z tém ostrożnie, bo tam nigdy rondli nie pobielają.
— Co pan znowu opowiadasz? Ja tak się boję otrucia! — zawołała panna Felicya.
— Bardzo z tego rad jestem. Głód wróci mi panią do Rogalów!