Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/96

Ta strona została przepisana.

potem nad rzekę zbiegł, gdzie prano bieliznę, i o krynicę się otarł, zkąd wodę czerpano.
Jedna ścieżka obsługiwała wszelkie potrzeby.
Nareszcie w głębi parku ukazała się budowla szczególna: cieplarnia bez okien, a przy niej domek ogrodniczy, utrzymany znośnie.
Ścieżka szła daléj, ku drodze i miasteczku zapewne, ale Adaś ją opuścił i do drzwi zakołatał. Szczekanie psa było i tu odpowiedzią, a wnet potém głos burkliwy:
— Czegóż, ośle, stukasz! Co to, czy ja żyd kapitalista, żebym się zamykał? Otwarty pałac!
Adaś wszedł. Jedna izba, na dwoje nizkiém przepierzeniem rozdzielona, stanowiła całe wnętrze. Zalegało ją śmiecie, pajęczyny, dym, a zdobiły różne trofea myśliwskie i rybackie.
Zresztą, oprócz dwóch łóżek, stołu, zydla i ogromnych skrzyń, nic.
Najednem z łóżek leżał młody człowiek bez surduta, i założywszy ręce pod głowę, palił papierosa i gwizdał.
Spojrzał na wchodzącego.
— A, to ty! Myślałem, że to Seweryn na karty. Dawno przyjechałeś?
— Dopiero-co i nie sam jeden.
— Stary twój się przywlókł. Ano, to zmykam; zaraz mnie będzie pytał o to fiasko z sędziną. Zkąd ten-bo wszystko wié?