Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/118

Ta strona została przepisana.

świeciły młodością, kruczy warkocz, jak u mężatki oplatał głowę. Smukła była, gibka, zgrabna.
— Chodźno tu bliżej! Czego się boisz. Nie zjem cię. Masz ty jakieś niesłychane szczęście! Wiesz ty — Kazik Józefów chce cię za żonę brać. Spodziewałaś się ty — takiego losu — po tem wszystkiem. — No — co milczysz.
— Ja ta niechcę innego losu — jak mój — na poniewierkę do obcych nie pójdę. Służyć wam będę, albo sobie samej — nikomu więcej.
— Co ty pleciesz! Nie chcesz iść. Zwaryowałaś.
— Nie chcę — i nie pójdę. Ani mi ten Kazik miły, ani własny. Ślubować mu nie będę — ani pracować w jego domu, bobym łgała ślubując, a przeklinała, pracując. Wy nazywacie Jaśka bękartem, a mnie szelmą — to wy ojciec macie prawo — ale żebym ja, ze swej woli dała takie prawo obcemu człowiekowi, i dla pustej sławy dziecko rzuciła na poniewierkę, a siebie na niewolę — za nic! Coby mi rzekł chłopak — jak dorośnie i zrozumie, a coby mi rzekł jego ojciec!
Zająkała się, i umilkła na to wspomnienie.
Rzuciły się jej łzy do oczu, odwróciła się i wyszła.
A Kałaur się zadumał — wreszcie zamruczał.
— Słuszność ma. Niech siedzi w domu. Nie dam jej nikomu. Hambitna — i rozum ma!
Zaścianki nie mogły wyjść z podziwu, gdy wieść się rozeszła, że Magda odmówiła Kazikowi.
Panna Teofila była oburzona, pokłóciła się z Kałaurem — przestała gadać z Magdą.
W domu zapanował chłód — z Rojskimi zerwano stosunki, zawrzało znowu — plotki, obmowy,