Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

— Nie.
— Toś ty mu sługą była, a Bielakowa kochanką.
Krew jej trysnęła do skroni, wzdrygnęła się — milczała zmagając się z duszą, i wreszcie rzekła:
— Ale Jasiek to ino mój. A sługam ja była, to mi nie żal. Jak wróci — to mu papiery oddam.
— Jak wróci, to ja się z nim rozmówię! — mruknął Kałaur.
— Oj nie ujrzą go wasze oczy. Tu on nie przyjdzie.
— No, a gdzieżby?
— Będzie mnie szukać w Oranach, kędy mnie zostawił.
— I ty myślisz tam się wlec do niego?
— Ja ino do wiosny zakałą i wstydem wam tu będę. Toć mi tu zostać nie sposób!
— Co? — krzyknął groźnie. — To natom cię przygarnął i przebaczył, żebyś znowu na poniewierkę w świat szła!
— A jakże mi tu zostać! — rzekła podnosząc nań smutne oczy. — Insza duma moja i inna ścieżka. Gościńcem ludziom chodzić, a mnie łozami.
— Ot gadanie! — burknął. — Nie ty pierwsza, nie ty ostatnia. Przegadają ludzie i zapomną. Zawszeć ty dziedziczka moja — ścichną, nie bój się.
Kobiecie łzy się rzuciły do oczu, pochyliła się do kolan ojcowskich, objęła je ramionami.
— Radam wam, tatusiu, życie dać, żeście mi darowali wstyd i hańbę, com naniosła — niegdyś — gdym za tym drabem rozum utraciła. Nie wartam waszego zmiłowania. Radam wam służyć i pracować — nie dla dziedzictwa, ale z duszy ochotnej. Bym jedna była, tyleby mi było z ludzkiego szczekania — jako z wiatru co szumi. Ale Jasiek ino mnie ma!