Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/14

Ta strona została przepisana.

gdy się te formalności załatwią. Konie gotowe — niech pani wróci do domu!...
Dziewczyna jak automat skierowała się do drzwi Bielak poszedł za nią, i wrócił po chwili.
— Dała się namówić — rzekł do doktora. Co prawda, słodkiego życia z nim nie miała, ale zawsze cios straszny. Oprócz niego niema nikogo na święcie, i żadnego majątku biedactwo.
Doktor ramionami ruszył.
— Tenby jej też w złoto nie oprawił! — mruknął.
— Panie doktorze — ozwał się urzędnik. — Umarłego nie wskrzesimy, ale może moglibyście wytrzeźwić tego pijaka!
Doktor przystąpił do Szczepańskiego. Ten wciąż spał jak drewno. Na potrząsanie i ruszanie jęczał tylko głucho, nie było sposobu zmusić go do przełknięcia czegokolwiek.
— Co za licho! — mruknął doktor. — Delirium, nie delirium, ale ten jest kompletnie niepoczytalny. Zostawić go w spokoju. W tym stanie nie dowiecie się nic od niego, a i jak wytrzeźwieje, niewiele co będzie wiedział.
— Każę go zawieźć do aresztu, i basta! — mruknął znudzony urzędnik.
Po chwili uradnik i setnicy dźwignęli na rękach nieprzytomnego, złożono go na wóz, i wśród gawiedzi wywieziono do miasteczka. Gawiedź pozostałe przed domem, bo trup jest ciekawszem widowiskiem, i tylko za wozem pobiegł pies czarny, pokurcz szpetny, nieodłączny towarzysz łowczego, który nań czekał skulony pod progiem mieszkania komisarza, przez cały ten tragiczny wieczór.