Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

— Zaraz wszystko będzie! — odparła stara, zdejmując sakwy, torby, płachty, któremi objuczona była. Potem z za pieca wyjęła kilka cegieł, odkryła spore schowanko i poczęła zeń wydobywać tysiąc rzeczy: hubkę, krzesiwo, garnek, siekierę, szpadel, miskę, łyżkę, nóż, całe swe gospodarstwo. Po chwili ogień buchnął, kipiała woda w garnku, w sakwach była sól, słonina, krupy — chleb — nawet tytoń i wódka.
Gdy się posiliły — i izba się ogrzała, baba zapaliła fajkę, wygramoliła się z dzieckiem na ciepły piec, dobyła Jaśka z powijaków i szmat i poczęła gderać Magdę:
— Matka ty, matka — a dziecko może już tydzień nie kąpane, nie przemieniane. Wam młodym jeszcze ino mąż w głowie. Nastaw no wody na kąpiel — niecułki znajdziesz na strychu, ot, drabina w kącie. Serdeńkoż ty mileńkie — złoto ty malusieńkie. Toć to takie niebożątko zbiedzone i nie płacze. Będziesz ty u baby królować, będęż ja ciebie hodować, taj szkodować!
Nie dała Magdzie niczem się przy dziecku zająć, wykąpała go, w czyste, cienkie szmaty otuliła, ukołysała do snu na rękach.
Od lat już nie zasnęła Magda tak spokojnie i bezpiecznie, jak tej nocy — na posłaniu z suchego wrzosu, i do nikogo nie uczuła tyle serca, jak do tej żebraczki, nieznanej wczoraj.
Przez kilka dni następnych zajęcia było wiele, około uporządkowania budy i izby, bo dach przeciekał i piec potrzebował naprawy.
Na strzechę trzeba było ścinać szuwary i przynosić je z daleka, po glinę do pieca trzeba było