Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/16

Ta strona została przepisana.

czy — nad stosem papierów, i zmierzył wchodzącego badawczem spojrzeniem.
Ten się o ścianę oparł, i czekał, wciąż ciężko dysząc.
Pisarz przygotował papiery, i zaczęły się stereotypowe pytania:
— Imię i nazwisko? Wiek? Wyznanie?
— Wiktor Szczepański. Trzydzieści lat. Katolik.
— Imię ojca — szepnął pisarz.
— Imię ojca? — powtórzył sędzia.
Sekunda jakby namysłu.
— Michał!
— Żyją rodzice?
— Nie.
— Skąd rodem? Jakiego stanu?
— Szlachcic, Witebskiej gubernii.
— Żonaty?
— Nie.
Był to zwykły wstęp. Pytania i odpowiedzi następowały szybko i lakonicznie, i w miarę na twarz winowajcy powracał spokój i panowanie nad sobą.
Przestał drżeć, i wyprostował się, patrzał, ponad głowy ludzkie w okno.
— Jesteście oskarżeni o zabicie Henryka Jasińskiego uderzeniem tego oto kastetu w skroń.
Spojrzał na stół, chwilę milczał.
— Może być! Pijany byłem! Nie pamiętam! — rzekł wreszcie.
— Czy Jasiński was obraził?
— Nie pamiętam!
— Jakież były między wami stosunki?
— Żadne prawie.
— Był waszym przełożonym?