Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/175

Ta strona została przepisana.

szczekiwanie Łyski, i wpadł do izby Jasiek, wprost na babę, która stół zaścielała obrusem.
Omal jej nie obalił, aż krzyknęła, ole wnet pochyliła się czule do niego, po głowie gładząc.
— Co, rybko, co mileńki, co dziecino serdeczna!
— Babo, widzicie, co mnie mama dała. W to się dmucha, to gra, podmuchajcie!
I podał jej harmonikę ustną.
— Gdzież ja! Nie umiem, jagódko! Ot, tatka poproś, to ci zagra.
— A któryż tatko? zagadnął dzieciak, patrząc po nich kolejno.
— Daj mnie! — odezwał się Szczepański.
Jasiek bez wahania na kolana mu się wgramolił, harmonikę podał, rozsiadł się wygodnie do słuchania, o piersi jego wsparty.
A Szczepański „dmuchał“, a co przestał, Jasiek się mocniej do niego przytulał i zachwycony prosił:
— Jeszcze trochę, tatku, jeszcze grajcie.
Kałanr babę zabawiał i zerkał na nich z pod brwi.
Aż wreszcie baba obejrzała się za Magdą — i nie widząc jej, poczęła wołać.
— Doniu, gdzie ty się bawisz. Takich gości przywiodłaś, a o posiłku i nie myślisz! A tu i pieczone i warzone być powinno. A i ja baję jak to stara — z tej wielkiej uciechy.
Magda już dawno z za ściany przez okno — patrzała na Jaśka i Szczepańskiego — ni oczu oderwać nie mogła — ni się poruszyć. Na wołanie weszła do chaty, ale nic nie rozumiała, co ma czynić, ani słyszała, co mówią. Słyszała tylko granie na harmonice i powtarzała w duszy: