Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Weź mnie Jasiu z sobą
Rada pójdą z tobą
Na woinkę daleką.

— Zdurzała kobieta do cna ! — zaśmiała się baba, potrącając ją żartobliwie. — Wieczerzę gotuj, toć goście głodni być muszą jak wilki, a ty się piszczałce przysłuchujesz jakby Jasiek.
Oprzytomniała, poczęła ogień rozpalać, krzątać się w sieni i spiżarni — zastawiać stół.
A Szczepański grać przestał i rzekł do Jaśka.
— A gdzież króliki twoje?
— Prawda, króliki! — zerwał się chłopak. — Toć ich jeszcze na noc nie karmiłem. Chodźcie, w loszku są. Może chcecie jednego, albo i dwa — dam wam. Zresztą i wszystkie dam — tylko sobie jednego zostawię.
— Nie pożałujesz mi?
— Nie! Tak cudnie gracie. Ach żeby ja umiał!
Wyszli trzymając się za ręce, i dzieciak poprowadził między grzędy kapusty i począł liście rwać, szczebiocąc.
— Wy nie rwijcie, bo nie wiecie które, mnie mama nauczyła — bo ze środka niewolno, bo to kapustę boli — ino te odchylone można brać. Już dosyć. Chodźmy do loszku. Mama go wykopała, a potem zrobiła dach i drzwiczki. Ja już potrafię też zrobić, ale jeszcze siły nie mam.
— Bardzo matkę kochasz? — spytał Szczepański.
— Tak okrutnie, okrutnie, że już niewiem! i babę też i Łyskę! Widzicie króliki!
Otworzył drzwi loszku i stanął wśród gromady