— Siadajcie na ławie — jakże was zwać mam żołnierzyku — ot po prawej ręce teścia.
Jasiek — usuń się — matce miejsce zostaw przy ojcu. Taj zaczynaimy!
— Ja posłużę wam! — rzekła Magda. — Nie siędę.
— Jasiek — chodź tutaj — co się pchasz miedzy starszych.
— Niech siedzi! — rzekł Kałaur, gdy się malec między nim i Szczepańskim ulokował, i pogłaskał go po głowinie.
Baba nalała kieliszek i obyczajem chłopskim poczęła błogosławić.
— Dajże nam Boże zdrowie, taj przeżywanie razem szczęśliwe — jak nas Bóg po tylu latach sprowadził. W wasze ręce, panie ojcze — donia wasza — matką mnie nazwała, i tak jako rodzona mnie droga i miła. Daj im panie Boże dolę — i nam z nimi!
— Daj Boże! — odparł poważnie Kałaur.
Baba wypiła, podała mu pełny kieliszek, wychylił — mówiąc Szczepańskiemu — w wasze ręce.
— Ja nie piję!
— Jakże to! — obruszyła się baba. — Mojego krupniku nie chcecie — i do żony nie przypijecie. Tak nie wolno.
— Nie muście, matko, on nie pije! — wtrąciła Magda.
— Nie pije. To dobrze — ale przy takiej okazyi — trzeba choć kroplę wypić. Jakże to! Nie godzi się.
Szczepański nalał kieliszek i usta umoczył, potem podał go Magdzie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/178
Ta strona została przepisana.