Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/190

Ta strona została przepisana.

bezpieczny. W jakiś czas potem kazał mi wycechować tysiąc sztuk dębów na klepki, żyd je kupił, zabrał, tedy w raporcie kazał mi Bielak postawić 750 sztuk. Oparłem się — a on popatrzał na mnie, zaśmiał się i począł mruczeć pod nosem:
— Stała się nam nowina.
Zrozumiałem, że jestem w mocy jego. Trzeba było rzucić wszystko — znowu w świat iść — spodlił mnie tak ból i rozpacz, żem się poddał nieszczęsny. Wtedy zacząłem się rozpijać — byłem już złodziejem ! Gdym raz podpisał fałszywy raport leśny, Bielak już był o mnie spokojny — miał na mnie broń. Kradł tedy, a jam milczał, męczarnię sumienia głusząc wódką. Trwało tak dwa lata. Czy doszły do kniazia oskarżenia, nie wiem, ale zjechał do Oran kontroler Jasiński z siostrą i począł we wszystkie kupna, sprzedaże, kontrakta i rachunki szczegółowo wglądać. Uczciwy to był człowiek, ale miał jedną słabość, rozpustnik był i hulaka. Bielak słabość tę wnet poznał i wyzyskał. Rozpoczęła się swawola i rozpusta we dworze, hulali we dwóch, Jasiński do zapamiętania, zaczął się też w pilności opuszczać — o to Bielakowi chodziło na razie.
Było to tej zimy, gdy Magda już była u mnie w chacie. Chorą ją przygarnąłem — nie postało mi w myśli, by pozdrowiawszy, w tej pustce, ze mną jak wilk ponurym i złym zostać miała. Gdy nie odchodziła, rad byłem, że przecie komuś na świecie nie wstrętny jestem — w duszy mi jakby mróz tajał.
Z niedolą moją była druga niedola, z poniewierką moją była druga poniewierka — mogłem ja — być komuś opieką. Co się działo we dworze, małom wiedział, Bielak przestał kraść, przyczaił się,