Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/29

Ta strona została przepisana.

śmiewiskiem okolicy, w domu miała piekło, Hipek nawet wreszcie z niej żartował — nie dbała o nic — miłowała go tak okrutnie. Aż, gdy plotek i gawęd i wstydu przebrała się miara, stary Kałaur skatował ją — i precz z domu wygonił. Dziewczyna nawet nie zapłakała — poszła do Bud Mazurskich, do Hipka. Łabędzcy biedni byli i obarczeni dziećmi — radziby byli posażnej synowej — ale Kałaur zapowiedział, że folwarczek sprzeda — i grosza łajdaczce nieda. Groził procesem, bo i małoletnią jeszcze była.
Więc przyjęli ją niechętnie, i złajali Hipka. Dziewczyna zniosła i to. Żniwa właśnie były — poszła do roboty z sierpem — pracowała im jak wyrobnica — byle być bliżej ukochanego.
Nie czuła, że i jemu poczyna się przykrzeć — ciężyć, zawadzać. Drwili z niego koledzy, drwiły dziewczęta, napastliwe, gwałtowne kochanie — już mu też się sprzykrzyło i spowszechniało.
Do jesieni tak trwało — do rekruckiego poboru, Hipek zły numer wyciągnął — wzięto go. Gdy się stary Kałaur o tem dowiedział — spodziewał się, że Magda wróci — naszykował rzemień, ale gotów był przecież darować i przyjąć napowrót szaloną.
Tymczasem Magda poszła za Hipkiem.
Wtedy stary ją przeklął — i zaprzysiągł, że gdyby konała mu pod progiem, zmiłowania już i litości nie dostanie. Ale o Magdzie wieść przepadła. Wtedy to wojsko stało w Oranach — i za partyą rekrutów ona przyszła.
Jak szła, czem żyła, ile nędzy zniosła — tego nie pamiętała. Dobrze jej było — bo za Hipkiem szła. Była wtedy nadzwyczaj urodziwa, każdy się za nią obejrzał — każdy zaczepił. Oficerowie ofiarowali