Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak! Sprzedaję panu Kalinowskiemu Mniszew za dwadzieścia cztery tysiące, płatne za lat dwa, bez procentu, a po dwóch latach, w razie nieszczęścia, zapłaci mi pan pięć procent od tej sumy jeszcze przez dwa lata.
Aleksander się zerwał i z ogniem na twarzy przystąpił do niego.
— Dziękuję i nie zapomnę tego panu do śmierci! — rzekł, nisko głowę chyląc.
Lasota, wzruszony, wyciągnął do niego rękę, ale Aleksander swojej nie podał.
Podam panu prawicę, gdy honor mój oczyszczę. Dotychczas jeszczem panom nierówny!
— Służę panu za sekundanta w tej potrzebie!
Adam Kalinowski nie poznawał Lasoty. Czy się upił?
Siedział milczący i ogryzał paznogcie, rozważając, jak też on ma w tej sprawie postąpić. Uznać i przyjąć tego krewnego, czy go ignorować! Mógł być oszust lub szubrawiec, który właśnie na to pokrewieństwo liczył i chciał z niego korzystać, a oczy zamydlał dumą i frazesami. On już znał takich krewnych, pieczeniarzy i fałszywych poczciwców; jako bogacz był skubany bezustannie i był nauczony podejrzliwości.
Ale ten ostatni wcale do niego się nie zwracał, ani podniósł kwestji pokrewieństwa.
To go znowu gniewało prawie, bo czuł, że i on względem niego nie był correct, a nie chciał być zanadto uprzedzającym.
— Zdaje mi się, żem gdzieś widział jakiegoś Wojewódzkiego! — rzekł. — Czy nie ma on też koni?
— Może być — odparł Aleksander. — Gdym tu wyjeżdżał, mówiono w okolicy, że młody zakłada stajnię wyścigową.