— Nie wytrzymam już tutaj. Ani mi jadło, ani sen! A toć ja pierwszy raz własny dach mieć będę. Pojadę, proboszczu.
Oczy mu świeciły gorączką, był nieprzytomny.
Zaczął swe manatki zbierać, opowiadał bez sensu, to śmiał się, to płakał prawie naprzemiany.
Wreszcie, ledwie go ksiądz trochę umitygował, nie starał się zatrzymać, ale gdy wyjechał, kazał organiście założyć klaczkę do wozu, włożyć w wóz worek mąki, kaszy, chleba, cukru, herbaty, świec, słoniny, grochu, wszystkiego, co było w śpiżarni, i z tem go do Mniszewa wyprawił.
Organista polecenie spełnił, ale gdy do zaklętego dworu wjechał, taki go lęk zdjął, że pod ganek nie ośmielił się zajechać. Stał u bramy, pacierze szepcąc, gdy z krzaków wyszła jakaś postać. I organista i klaczka zemknęli. Wóz się wywrócił, klacz poniosła w ulicę wioskową, organista wpadł w rów, szpetnie się pokaleczył, narobił wrzasku. Ludzie się zbiegli i ledwie zdołali zebrać do kupy wózek, konia i woźnicę. Co się stało z prowjantami, nikt nie poszedł zobaczyć, gdyż wypadek zdarzył się poza granicą ogrodu, a tam żaden chłop z Mniszewa nie poszedłby w nocy, choćby mu obiecywano złote góry!
Tymczasem postać tajemnicza poczęła najprozaiczniej w świecie zbierać woreczki i paczki przy świetle księżyca. Obładowana poszła ku domowi, zajrzała w oświetlone okno i za węgłem znikła. Parę razy powtórzyła tę wędrówkę, aż na drodze został tylko wór z mąką, którego udźwignąć nie mogła. Wtedy postała chwilę pod gankiem i weszła do środka domu.
Aleksander w pustych izbach znalazł jakiś stolik, krzesło odarte, u sołtysa dostał ogarek świecy, i dobywszy podróżny kałamarz i pióro, pisał list do matki.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.