Zima tego roku była mroźna i śnieżna. Na dni parę przed Bożem Narodzeniem zjawił się u Aleksandra żyd ze Zborowa po rybę, zwabiony opowiadaniem Michała, który dowodził, że na świecie niema ogromniejszych szczupaków, jak w stawie Mniszewskim.
Kalinowski, który żadnym dochodem nie pogardzał, wnet po siecie posłał, ludzi zawołał i nazajutrz sam osobiście rybołówstwo zarządził.
Szerokim kręgiem zajęto staw i sieć była już w połowie, gdy od młyna usłyszał Aleksander dzwoneczki sań i ujrzał zborowski myśliwski zaprząg. Zdaleka poznał Lasotę z Kalinowskim; wracali widocznie z polowania.
Zdziwił się, skąd się wzięli, bo przed kilku dniami słyszał od proboszcza, że w pałacu pusto.
Zatrzymali się na grobli i wysiedli. Ruszył więc ku nim, uśmiechnięty radośnie.
— Witamy! Jakże się połów udaje? — zawołał uprzejmie Lasota.
— Za godzinę będzie wiadomo. Panowie chyba wczoraj przybyli niespodzianie.
— Wczoraj. Odebrałem depeszę od Malcza, że influenca w stajni. „Kormoran“ śmiertelnie chory! —
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.