Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no, tak. Szambelan Owidzki znał jego rodziców.
— Zatem trzeba to uregulować. Nie wypada.
— Jakże ureguluję? Padnę mu w objęcia? Mam przepraszać? To się tak głupio złożyło, że teraz nie sposób poprawić. Zresztą, on tego sam widocznie nie pragnie. Jest sztywny i nieprzystępny.
— Jak sobie chcesz, ale to tak nie powinno zostać. Ja to jakoś wygładzę.
— A ta sprawa z Wojewódzkimi?
— Ależ mój drogi — wtrąciła hrabianka — on nie kradł. Może być zbójcą i mordercą, w to uwierzę, bo ma zuchwałą i gwałtowną twarz, ale złodziejem i kłamcą nigdy. Żeby się zgodził, dziś-bym mu oddała w zarząd wszystkie moje dobra.
— Ba, żeby chciał! — rzekł Lasota. — Ale to człowiek szalony! On mi dzisiaj zupełnie serjo powiedział, że musi zostać magnatem, bo kocha księżniczkę i postanowił ją zdobyć.
— Wcalebym się tej księżniczce nie dziwiła, żeby go przyjęła — odparła hrabianka.
Matka spojrzała na nią trochę zdziwiona, a Lasota się zaśmiał:
— Kiedy już nawet zyskał łaskę w oczach pani, to dokazał nielada sztuki.
Ruszyła brwiami.
— Porównywam go z tysiącem innych, którzy rej wodzą w towarzystwie i uchodzą za dobre partje, i konstatuję, że wart dużo więcej.
Wstawano od stołu, gdy lokaj coś zcicha rzekł do Adama; ten się stropił i spytał:
— Doktór jest?
— Jest, ale kazał posłać po księdza.
— Co się stało? — spytała pani Kalinowska.