Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

i, wcale nie zażenowana wizytą, zrobiła stylowy kniks podlotka i sprzątnęła swój zeszyt i osobę.
— Może panience pomóc w arytmetyce? — zaproponował Lasota.
— Nie można! Obiecałam panu Aleksandrowi, że sama dam radę.
— On nie pozna.
— Oho! Zaraz się domyśli, jeśli błędów nie znajdzie.
— Ładną sama sobie robisz opinję! — uśmiechnęła się Kalinowska. — Idź teraz i przygotuj herbatę dla panów!
Dziewczynka wyszła w podskokach i, nucąc, wzięła się do gospodarstwa.
— Oto jest ten kosztorys! — rzekła Kalinowska, podając arkusz zapisanego papieru.
— My tu inny mamy interes do pana Aleksandra — zagaił Lasota. — Słyszała pani zapewne, że Malcz umarł.
— Słyszałam. Mój syn nawet mówił, że będą państwo mieli dużo kłopotu, zanim się dobry zastępca znajdzie.
— Kłopot już jest i okrutny! — ozwał się Kalinowski. — Nie ośmieliłbym się nigdy wystąpić z propozycją, ale mi pan Lasota dodał odwagi prosić pana Aleksandra, żeby choć trochę zechciał najrzeć na Zborów, zanim kogo nie znajdę. Musimy po Trzech Królach wyjechać do Warszawy.
Kalinowska milczała złowrogo, wreszcie rzekła:
— Powtórzę synowi pana propozycję.
— I dorzuci pani od siebie słowo zachęty! — zawołał Lasota.