Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Poczerwieniała i aby uniknąć odpowiedzi, porwała pustą filiżankę Adama i wybiegła.
Adam po ścianach się rozglądał i spytał, wskazując minjaturę jedną:
— Kto to jest?
— Mój mąż — odparła Kalinowska.
— Stanisław Kalinowski, to był mój stryj. Dowiedziałem się o tem niedawno od szambelana Owidzkiego.
Kalinowska milczała, a Lasota wtrącił:
— Tembardziej mam nadzieję, że pan Aleksander krewnemu i sąsiadowi nie odmówi przysługi i nie da mu zrujnować majątku.
— To będzie dla niego wzgląd najmniejszy! — rzekła wreszcie Kalinowska. — Nie miał nigdy rodzinv, więc i to poczucie w nim się nie rozwinęło. Jedną tylko uczynię uwagę. Jeśli pan chce, by przyjął, proszę mu nie proponować wynagrodzenia, bo wtedy stanowczo odmówi.
— Taka zgoda równa się odmowie!
— Uczyni pan, jak zechce — odparła zimno. — Przyślę go do Zborowa, jak tylko wróci.
Nie wymogli na niej nic więcej i Kalinowski był rozgniewany, wracając, i burczał:
— Ten koncept nie udał się Gizeli. Naraziła mnie tylko na upokorzenie i fiasko. A mówiłem, że tak będzie. Kazała ofiarować dwieście rubli miesięcznie. Niechże sama spróbuje.
To samo powtórzył jej za powrotem i fukał dalej:
— Mam przyjmować łaski, kiedy mogę płacić. Ani myślę! Napiszę do Wyszomirskiego, ten mi wynajdzie ekstra rządcę za tę cenę. Albo wezmę Marońskiego i basta!