Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze niewiadomo, czy będę dobrze administrował i czy wart będę podzięki. To drobiazg, proszę pani. Państwo jutro wyjeżdżają?
— Ja chyba nie! — rzekł posępnie Adam. — Nie mam komu zostawić Zborowa.
Aleksander się roześmiał.
— Bo niech się pan nie ceremonjuje! Zajrzę tu przejazdem; ani fatygi, ani czasu mi to nie zajmie i niema o czem mówić i certować się. Majątki pani już zwiedziłem — zwrócił się do hrabianki — i tylko wstąpiłem po rozkazy i księgi.
— Powiedz mi! — ozwał się Lasota, który pamiętał wypite „Bruderschaft“, bo go dotąd głowa bolała. — Kiedyś ty wśród tej lustracji folwarków znalazł czas na konkury z panną Reginą Binstein?
Aleksander się tylko roześmiał, wcale nie zaprzeczył.
Pani Kalinowska wyszła, więc Adam śmiało rzekł:
— Mam nadzieję, że tego flirtu za daleko nie posuniesz.
— O to trzeba spytać panny Reginy. Nie lubię nikomu zabawy psuć.
— Mój drogi, to nie żarty. Jako starszy w rodzie, ostrzegam cię, że to nam się nie podoba.
Aleksander znowu się uśmiechnął.
— Ci państwo za tydzień wyjeżdżają! — odparł wymijająco i znowu do hrabianki się zwrócił:
— Siedem nowych budynków stawiają w pani folwarkach, owce padają na potęgę i w lasach jest kradzieży coniemiara. Zresztą wszystko porządnie, tylko spichrze zawalone. Trzeba sprzedawać. Sprowadziłem z sobą kupców, czekają.
— A no, to i ja pszenicę puszczę. Gdzie żydy? — spytał Adam.