Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

z czego ofiarę zrobić mojej królewnie i pani, gdy kiedyś ją sobie wybiorę. Teraz jestem wolny!
— Biedna królewna, której zostaną okruchy.
Wstawano od stołu i zaraz po czarnej kawie Aleksander zaczął się żegnać. Zatrzymywano go na wieczór.
— Matki po powrocie prawie nie widziałem! — odparł.
— Należy i nam podziękować matce pana i przeprosić za zagrabienie syna! Jutro po drodze wstąpimy do Mniszewa — rzekła uprzejmie pani Kalinowska.
Hrabianka podała mu ledwie końce palców i nie raczyła nawet spojrzeć...
Wracając do domu, Aleksander konie smagał i jak szalony jechał, a w duszy mu się burzyło.
— Za niewolnika mnie chce mieć, okuć i spętać, żebym jej służył i za łaskę sobie miał, że raczy spojrzeć na proch pod stopami. Nie tak, piękna królewno! Ja ni żebrać, ni pełzać nie umiem! A wolę mam w garści! Już się nie zdradzę! Bądź spokojna!
I prawie nienawidził jej w tej chwili.
Jednocześnie hrabianka rozmawiała z Adamem.
Przyszedł do jej buduaru, oznajmiając, że ma interes.
Rzuciła tedy czytaną książkę, rozłożyła się wygodnie w bujającym fotelu i czekała widocznie znudzona.
— Bardzo się zdziwisz, o co cię zapytam — rzekł wahająco.
— Nie zdziwię się, bo wiem! — odparła. — Pewnie Lasota się dowiaduje o moje względem niego zamiary. Powiedz mu, że nic z tego.
— Ostatniemi czasy byłaś bardzo dla niego łaskawa.