Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Sprzedaj mi je pan! — zaproponowała.
— Mogę je tylko ofiarować! — odparł.
— Pan się zapomina, co i do kogo mówi! — ostro rzekła.
— Przepraszam, jeślim uraził, ale przekonam panią, że koronki ofiaruję i przyjmą.
— O, nie wątpię! Zamiast sprzedać, woli pan niemi płacić!
— O, to się pani myli. „Takiemi“ koronkami się nie płaci. Ofiaruję je mojej narzeczonej, nikomu innemu.
Spojrzała po ubogich meblach i pustych ścianach i rzekła szyderczo:
— O, jakież to kuszące!
Krew w nim zakipiała, rzucił się, jakby policzek dostał, i chwilę tylko ciężko dyszał. Potem i on szyderczo się roześmiał i odparł:
— Za moją nędzę łatwiej szczęście dostanę, niż pani za swe miljony.
I to było ich ostateczne pożegnanie.
Odtąd Aleksander wcale już w Mniszewie nie bywał. Literalnie żył na gościńcu, do domu wpadał, jak po ogień; zaczął też bywać w sąsiedztwach, zawiązywać stosunki, uczestniczyć w towarzyskich zebraniach. Co tydzień hrabianka i Adam otrzymywali raport z jego administracji, otrzymywał też listy z poleceniami, ale tylko od Adama, hrabianka nie raczyła osobiście pisywać.
Co miesiąc tylko otrzymywał kwit na 200 rubli z Dobroczynności i czytał swe imię i nazwisko w Kurjerze, jako filantropa.
Wielki filantrop tymczasen nie miał często grosza przy duszy. Wzięte towarzystwo odesłał natychmiast Lasocie, a każdy zarobek z handlu wkładał