w Mniszew. Rzucał się też w szalone hazardy, ryzykował, sprzedawał, kupował, mieniał bezustannie. A czynił to z zuchwalstwem straceńca, bez strachu, ani wahania, z jakąś ślepą wiarą w pomyślność, nigdy nie tracąc zapału i humoru.
W marcu z matką obrachował rezultat, okazało się, że z niczego prawie zarobił przez zimę trzy tysiące. Wtedy odetchnął i rzekł, składając pióro:
— Teraz odpocznę! Mam wezwanie na sąd do Warszawy.
— Skażą cię! Cóż tu będzie bez ciebie?
— Zostawię mamie dwa tysiące pięćset na gospodarstwo. Michałowi dam szczegółową dyspozycję. Administrację złożę w Warszawie, pięćset rubli przehulam i pójdę do ula. Niech mi matunia tylko buraków dopilnuje.
— Wyglądasz, jakbyś był szczęśliwy i z tego, co cię czeka.
— Nie wiem, co mnie czeka, ale Warszawę rad zobaczę, a potem w areszcie będę czytał za wszystkie czasy. Żeby nie koza, tobym się na śmierć zamęczył. Mama nie znajduje, żem zasłużył na wypoczynek?
Kalinowska musiała się i z takim poglądem pogodzić, a nie dał jej czasu na utyskiwanie i uwagi, bo zaraz zaczął zbierać się do drogi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Hrabianka Gizela uczestniczyła w Bazarze na Dobroczynność, sprzedawała kwiaty. W salach był tłok, jej sklep w oblężeniu, flirtowano na potęgę, złoto płynęło do kasy, gdy nagle ożywioną rozmowę z całą paczką znajomych przerwał jej głos wesoły:
— Proszę o gwoździk ponsowy.
Zwróciła się bezmiernie zdziwiona.