Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdało się jej, że nierad był godzinie, chociaż odparł:
— Będę służył.
— Zdaje mi się, żem panu jakiś plan pomieszała?
— Cóż robić? Wspomniała pani obowiązek, rzecz święta.
Uśmiechnął się, a ją ten uśmiech rozgniewał, wywołał chęć zemsty natychmiast.
— O, niech się pan takiemi względami nie krępuje. Adam odwiedzi pana dla interesów. Powiem mu to, gdy tu przyjdzie.
— Stanie się, jak pani postanowi! — rzekł sztywnie.
Znowu byli wrogami.
Odszedł, a hrabia Kocio spytał:
— Kto to jest?
— Stryjeczny brat Adama!
Comment, ten od pojedynków! — zawołał.
Gizela spojrzała dalej; w trzecim sklepie Regina Binstein miotała się, sprzedając krawaty.
Aleksander się tam zatrzymał i pozostał.
— Rządca w naszych dobrach! — dodała lekceważąco i zajęła się dalej targiem, ale wyglądała zmęczona i znudzona.
Fala ludzi zakryła Aleksandra.
Po godzinie zjawił się Adam, zrabowany przez panie, usiadł przy Gizeli i rzekł:
— Żadne opryszki tak nie obedrą, jak damy. Czy długo jeszcze tej karoty? Masz jeszcze grosz przy duszy, Kociu?
— Ani pół!
— No, zatem uczynili, co chcieli. Mogliby nas uwolnić.