Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Biedactwu temu najcięższy los przypadł w udziale, bo ciągłe towarzystwo nieznośnej dziwaczki. Bywała bezustannie gderana, musztrowana, często bita, używana do wszelkich posyłek, posług, kozioł ofiarny złych humorów, kaprysów i dolegliwości magnatki. Musiała znosić, bo nie miała nikogo na świecie, nikt nawet dobrze nie wiedział, skąd przybyła, a była za mała i słaba, by uciec, za harda, by się poskarżyć.
W pałacu, oprócz niej i starego lokaja, nikt nie mieszkał, generałowa nie znosiła innej służby, dziwaczała z każdym dniem gorzej.
Od pewnego czasu codzień pisała i paliła testament, zatroskana jednem, by synowiec nic nie dostał; wzywała nawet rady prawnika.
Ten radził rozdać kapitały za życia, dobra obciążyć bankowym długiem, aby stały się ciężarem spadkobiercom.
Na to generałowa nie mogła się zdecydować. Rozstać się z pieniędzmi było nad jej siły. Miała przeświadczenie, że obdarowani opuściliby ją natychmiast na pastwę choroby i śmierci, i z niczem odprawiła doradcę.
Raz zawołała do siebie Aleksandra Kalinowskiego i, grożąc mu laską, którą się podpierała, rzekła:
— Jestem coraz słabsza, prędko umrę, nie chcę nic dać Wojewódzkim, nie chcę ich widzieć, ty tego pilnuj, bo jeśli się ośmielisz ich uwiadomić, nie dam i tobie nic i wyklnę.
Rządca, chłopak smukły, piękny, silny, o twarzy zuchwałej i śmiałej, jeden tylko śmiał jej czasem zaprzeczyć, lub wypowiedzieć własne zdanie. Patrzył jej w oczy nieustraszenie, obraz siły i szlachetności wobec niedołęstwa i uosobienia złości.
— Pani rozkazywać, mnie słuchać! — odparł. — Nie dlatego to uczynię, aby mi pani co dała, ale dla-